Natalie Czech

natalie-czech

Natalie Czech, „Today I wrote nothing / Daniil Kharms”, 2009. Wystawa „New Ways of Doing Nothing”, Kunsthalle Wien, Wiedeń 2014

Stawał się przeto coraz bardziej niezadowolony i utracił wszelką radość z pracy, a jeśli pisał jeszcze czasem jakiś drobiazg, robił to jedynie po to, by w formie gorzkiej krytyki swego czasu i samego siebie dać upust i wyraz temu niezadowoleniu i wewnętrznej pustce, co oczywiście nie poprawiało niczego; czasami próbował również powrócić w zaczarowane ogrody czystej poezji i składał hołd pięknu w ładnych utworach, w których pieczołowicie wznosił pomniki naturze, kobietom oraz przyjaźni, i poezje te istotnie miały w sobie pewną muzykę oraz były podobne do poezji prawdziwych poetów, które przypominały mniej więcej tak, jak przelotne zadurzenie albo wzruszenie przypomina czasem człowiekowi interesu albo światowcowi o jego utraconej duszy.

Pewnego dnia w porze między zimą a wiosną pisarz ów, który tak bardzo chciał być poetą i nawet przez niejednego był za takowego uważany, siedział znowu przy biurku. Jak zwykle wstał późno, dopiero około południa, po spędzeniu połowy nocy na lekturze. Teraz siedział zatem, wpatrując się w miejsce na papierze, w którym poprzedniego dnia przestał pisać. Na papierze tym znajdowały się mądre rzeczy, wyłożone giętkim i pełnym ogłady językiem, celne pomysły, kunsztowne opisy, niejedna piękna raca i świetlna kula wzbijała się z tych linijek i stronic, rozbrzmiewało z nich niejedno subtelne uczucie – a jednak piszący był rozczarowany tym, co czytał na swoich kartkach, rozczarowany siedział przed tym, co zeszłego wieczora z niejaką radością i entuzjazmem rozpoczął, co wczoraj przez jedną wieczorną godzinę wyglądało jak poezja, w ciągu nocy zaś znowu przemieniło się w literaturę, w obrzydły zapisany papier, którego właściwie było szkoda. (…)

W tym samym momencie, kiedy myśli pisarza miały właśnie znowu zboczyć na te stare, jałowe tory, wyjrzał on przez wąską szczelinę między przymrużonymi powiekami i spostrzegł, nie samymi oczyma, lekkie kołysanie i lśnienie, wyspy słonecznego blasku, refleksy światła, plamy cienia, zasnuty bielą błękit na niebie, migoczący korowód rozchwianych świateł, jaki widzi każdy, mrużąc oczy pod słońce, tylko że jakoś zaakcentowany, w jakiś sposób cenny i szczególny, przez jakąś tajemną treść przemieniony ze zwykłego spostrzeżenia w przeżycie. Tym, co tak promieniście rozbłysło, zakołysało się, rozmyło, zafalowało i uderzyło skrzydłami, nie była jedynie burza świetlna na zewnątrz, a jej widownią jedynie oko, było to jednocześnie życie, wzbierający impuls płynący z wnętrza, a jego widownią była dusza, był własny los. W ten sposób widzą poeci, „wieszczowie”, w ten zachwycający i wstrząsający sposób widzą dotknięci przez Erosa. Zniknęła myśl o Uhlandzie i Schubercie, i o wiosennych pieśniach, nie było już Uhlanda ani poezji, ani przeszłości, wszystko było wiecznotrwałą chwilą, przeżyciem, najbardziej wewnętrzną rzeczywistością. (…)

Również Magdę ujrzał teraz znowu, jak wita go bez pocałunku, tak osobliwie, zarazem czule i poważnie, jak jej twarz raz jeszcze, niczym w złocistym świetle wieczoru, zawiera cały czar, który kiedyś dla niego posiadała, jak w chwili wyrzeczenia się i pożegnania raz jeszcze promienieje całą łaskawością ich najszczęśliwszych czasów, jak jej zapadła i ściągnięta twarz zwiastuje już tę młodszą, piękniejszą, prawdziwą, jedyną – przyszła, aby mu ją przyprowadzić i pomóc zdobyć. Sama wydawała się symbolem miłości, jej pokory, zdolności przemiany, jej na pół matczynej, na pół dziecięcej czarodziejskiej mocy. Wszystko, co kiedykolwiek widział w tej kobiecie, co o niej wyśnił, czego w niej pragnął i co o niej wyśpiewał, cała promienność i uwielbienie, jakimi ją obdarzał w okresie swej największej miłości, było skupione w jej twarzy, cała jej dusza wraz z jego własną miłością stała się twarzą, promieniała z poważnych, drogich rysów, uśmiechała się smutno i przyjaźnie z jej oczu. Czy można było rozstać się z taką ukochaną? Lecz jej spojrzenie mówiło: musi nastąpić rozstanie, musi wydarzyć się nowe. (…)

Przez cały dzień literat zajęty był swoim snem, a im głębiej się weń zapuszczał, tym wydawał mu się on piękniejszy, tym bardziej zdawał się przewyższać wszystkie poezje najlepszych poetów. Przez długi czas, przez niejeden dzień żywił pragnienie i układał plan zapisania tego snu w taki sposób, by nie tylko dla samego śniącego, ale i dla innych posiadał to niewysłowione piękno, głębię i serdeczność. Dopiero znacznie później porzucił owe pragnienia i usiłowania, zrozumiał bowiem, że musi się zadowolić tym, iż w duszy będzie prawdziwym poetą, marzycielem i wieszczem, lecz że jego rzemiosłem pozostać musi fach zwykłego literata”.

Herman Hesse, Podróże senne

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s