Willa Herkulesa z II wieku n.e., odkryta podczas budowy szkoły przy ulicy Meggyfa. Siedziba bogatego urzędnika rzymskiego miasta Aquincum, miała m.in. bieżącą wodę, podgrzewane posadzki i pomieszczenia udekorowane mozaikami (np. z upojoną świtą Dionizosa i Amorem ofiarowującym winogrona tygrysicy, często towarzyszącej bogowi wina. Budapeszt 2018
Hercules Villa, the luxurious house of a high ranked Roman citizen, build in 2nd century AD among other villas, baths and temples close to the military base Aquincum („rich in waters”). This capital of the Roman province of Pannonia had up to 40 000 inhabitants (Marcus Aurelius wrote some of his Stoic Meditations here). The ancient ruins can be spotted all over the 3rd district in Budapest, between blocks of flats, parks, or – underneath the school – like the Hercules Villa, decorated with mosaic presenting fighting boxers or Hercules and Nessos the centaur. The mosaic on the tablinum floor depicts a wine harvest procession (thiasus) held in honour of Dionysus, with drunken Hercules and the feasters, and Amor offering grapes to an approaching tigress – frequent animal companion of the god of wine.
„Mężczyzna, który wszedł do pokoju, był starcem o dostojnym wyglądzie, z długą, siwą brodą, w rzymskiej, podobnie jak broda, białej tunice, sięgającej ziemi.
Ave, bracie, rzekł starzec, pozwoliłem sobie wedrzeć się w pańskie sny.
Pessoa zapalił lampkę na nocnym stoliku. Spojrzał na starca i rozpoznał Antónia Morę. Dał mu znak, by podszedł bliżej.
Mora uniósł dłoń i rzekł: Flebas, fenicjanin, zmarły dwa tygodnie temu, zapomniał o krzyku mew i morskich falach, aby opowiedzieć mi o twoim losie, o, wielki Fernando. Wiem, że czekają na ciebie wody Acherontu, potem zaś wściekły wir atomów, w którym wszystko ginie i rodzi się na nowo, ty zaś powrócisz do ogrodów Lizbony jako kwiat kwitnący na wiosnę albo może jako deszcz padający na portugalskie jeziora i laguny, a ja, spacerując, będę słuchał twego głosu niesionego przez wiatr.
Pessoa uniósł się na łokciach. Ból w prawym boku minął, odczuwał teraz tylko wielkie zmęczenie. A co z Powrotem bogów? spytał.
Książka jest już prawie gotowa, odpowiedział António Mora, nie wiem jednak, czy uda mi się ją wydać, bo nikt nie ma odwagi wydać książki wariata. (…)
Pessoa uśmiechnął się, opadł na poduszki i zrobił uspakajający gest dłonią. Drogi António Mora, rzekł, wszystkie dzieła, jakie wręczył mi pan tamtego dnia, kiedy widzieliśmy się w klinice psychiatrycznej w Cascais, przechowałem w kufrze. To jest kufer pełen ludzi, bo postaci ledwie się tam już mieszczą, ale pański Powrót bogów nie przepadnie, pewnego dnia odkryją go potomni, a skoro posiadam dziś dar przepowiadania przyszłości, mogę wręcz pana zapewnić, że odkryje pana znakomity krytyk (…), który będzie umiał rozszyfrować moją i pańską kaligrafię, ktoś wybitny, kto sprawi, że będzie o nas głośno wszędzie.
Wszędzie, to znaczy gdzie? spytał António Mora.
Wszędzie, odparł Pessoa.
António Mora zrobił krok do przodu i skłonił się. A co mi Pan powie o sobie, drogi Pessoa, jak wyglądał pański pobyt w klinice psychiatrycznej w Cascais? To dziwne, że więcej pana nie spotkałem, czyżby trafił pan do izolatki?
Pessoa westchnął. Nie zdecydowałem się na leczenie, odpowiedział. Wolałem spędzić kilka tygodni w domu, którego okna wychodzą na zatokę, na rua da Saudade, u pewnej kobiety, która się mną zaopiekowała, ta pani jest wdową, mieszka z dwiema córkami, to urocze panny, ona sama zaś przygotowywała mi obiadki i kolacyjki, których nie da się opisać (…).
Zazdroszczę panu, rzekł António Mora, naprawdę panu zazdroszczę, przeżył pan szczęśliwe chwile, proszę mi powiedzieć, czy zdołał się pan wyleczyć?
Cóż, odparł Pessoa, czarna fala zwaliła mi się wtedy na głowę, widzi pan, nie wiedziałem, co począć, czy uważać się za wariata, czy rzucić się do Tagu, potrzebowałem rodziny, kogoś, kto by się mną zaopiekował, kto odnosiłby się do mnie miło i troskliwie, a w tamtej rodzinie znalazłem dom, poza tym, kiedy zostawałem sam, bo czasami zostawałem sam w domu, miałem do towarzystwa psa, pięknego czarnego psa, który nazywał się Jó, to był bardzo inteligentny kundel, któremu czytałem moje ezoteryczne wiersze, w tego psa, jestem pewien, wcieliło się jedno z bóstw starożytnego Egiptu, pies drapał łapą o podłogę i dyktował mi rytm wiersza, dzięki temu zwierzęcemu i boskiemu wybijaniu rytmu powstawało metrum moich wierszy, przemieniało się w muzykę. (…)
Ja też zapomniałem o śmierci, rzekł António Mora, ponieważ przeczytałem Lukrecjusza, nauczającego o powrocie do życia w Naturalnym Ładzie, zrozumiałem, że wszystkie atomy, które się na nas składają, te nieskończenie małe cząsteczki, będące naszym obecnym ciałem, powrócą później do wiecznego cyklu i staną się wodą, ziemią, kwiatami, drzewami, światłem, pozwalającym widzieć, padającym na nas deszczem, owiewającym nas wiatrem, białym śniegiem, przykrywającym nas swym płaszczem w zimie. Wrócimy wszyscy na ziemię, o, wielki Pessoa, pod postacią nieskończonych form, jakich życzy sobie przyroda, i może będziemy psem, który nazywa się Jó, źdźbłem trawy lub kostkami nóg pewnej młodej Angielki, która patrzy zachwycona na plac w Lizbonie. (…)
Pessoa przyłożył policzek do poduszki i uśmiechnął się zmęczonym uśmiechem. Drogi António Mora, rzekł, Prozerpina wzywa mnie do swojego królestwa, czas ruszyć w drogę, czas, porzucić ten teatr pozorów, który nazywamy życiem, gdyby pan wiedział, co wdziałem przez okulary duszy, widziałem gwiazdy Oriona, tam, w nieskończonej przestrzeni, stawiałem moje ziemskie stopy na Krzyżu Południa, przeprawiłem się przez wieczne noce niczym świecąca kometa, wędrowałem po międzygwiezdnych przestrzeniach wyobraźni, poznałem rozkosz i strach, byłem mężczyzną, kobietą, starcem, dziewczynką, byłem tłumem na wielkich bulwarach zachodnich stolic, byłem łagodnym Buddą Wschodu, któremu zazdrościmy spokoju i mądrości, byłem sobą i zarazem kimś innym, kimkolwiek mogłem być, zaznałem zaszczytów i upokorzeń, zachwytów i rozczarowań, przeprawiłem się przez rzeki i dzikie góry, patrzyłem na ciche trzody, grzałem się w słońcu i mokłem w deszczu, byłem samicą w rui, kotem bawiącym się na ulicy, byłem słońcem i księżycem, a wszystko dlatego, że życie nie ma końca”.
Antonio Tabucci Sny o snach (1997), przełożyła Joanna Ugniewska
„The man who came in was an old man of noble bearing, with an enormous white beard and a long Roman toga, also white. Ave, o sodale, said the old man, I’ll take the liberty of infiltrating your dreams. Pessoa turned on the bedside lamp and looked at the old man and recognized António Mora. He nodded for him to come near. Mora raised his hand and said: Phlebus and Phoenecian, a fortnight dead, forgot the cry of the gulls and the deep sea swell to tell me of your fate. O, great Fernando. I know the waters of Acheron await you, and then the furious vortex of atoms in which everything disperses and is created anew, and you will perhaps return to the gardens of Lisbon as a flower that blooms in April, or perhaps as rain on the lake and on the lagoons of Portugal. I, walking by, will listen to your voice carried by the wind. Pessoa rose up a little. The pain in his right side was gone, now he felt only a deep tiredness. And The Return of Gods? he asked. The book is almost finished, replied Antonio Mora, because no one dares publish the book of a madman. (…)
Pessoa smiled, rested on the pillow and made a reassuring gesture. Dear António Mora, all the writings you gave me on that day we saw each other at the clinic in Cascais I’ve kept in a trunk. It’s a trunk full of people by now, because the characters are struggling to stay inside, but your Return of the Gods will not be lost, posterity will rediscover it one day. And seeing that I now possess the gift of divination, I can tell you that great critic will discover you, (…) who will be able to decipher your handwriting and mine, a man of great courage who will make us known in the world.
In the world? Where in the world? Asked António Mora.
In the world, Pessoa answered. end”.
(…) and now it’s time to go, it’s time to leave this theater of images we call our life. You may know the things I’ve seen with the soul’s eyeglasses, the buttresses of Orion high in infinite space, I’ve walked with these terrestrial feet along the Southern Cross. Like a blazing comet, I’ve traversed infinite nights, interstellar spaces of the imagination, voluptuousness and fear. I’ve been a man, a woman, an old person, a little girl, I’ve been the crowds on the grand boulevards of the capital cities of the West, I’ve been the serene Buddha of the East, whose calm and wisdom we envy. I’ve been myself and others, all the others that I could be. I’ve known honor and dishonor, enthusiasm and exhaustion. I’ve crossed rivers and impervious mountains, I’ve watched placid flocks, and I’ve felt the sun and rain on my head. I’ve been a female in heat, I’ve been the cat that plays by the roadside, I’ve been the sun and the moon, and everything because life is not enough”.
Antonio Tabucci Dreams of Dreams and The Last Three Days of Fernando Pessoa (1992), translated by Nancy J. Peters