Joan Miró „Metamorphosis”, 1936. Albertina, Wiedeń 2018
„To ta godzina, o której kończą się prawie wszystkie sprawy, zajęcia i obowiązki, i wszyscy idą do domu na obiad, żeby się położyć i odpocząć, i od razu po drodze wynajdują wesołe pomysły, tyczące się wieczoru, nocy i całego wolnego czasu, który im pozostaje. O tej godzinie i nasz bohater — niech mi już pani pozwoli, panno Nastieńko, opowiadać w trzeciej osobie, bo w pierwszej strasznie wstyd by mi było opowiadać — a więc o tej godzinie i nasz bohater, który też nie próżnował, pośpiesza za innymi. Ale dziwne uczucie zadowolenia widnieje na jego bladej, jakby zmiętej twarzy. Nie bez wzruszenia patrzy na zorzę wieczorną, która powoli gaśnie na chłodnym petersburskim niebie. Mówiąc: patrzy — kłamię; on nie patrzy, lecz obserwuje jakoś mimo woli, jak gdyby był zmęczony albo zajęty wówczas czymś innym, co bardziej go pochłania, toteż tylko przelotnie, prawie niechcący, może poświęcić trochę czasu wszystkiemu, co go otacza. Jest zadowolony dlatego, że skończył do jutra z nieprzyjemnymi dla niego sprawami, i cieszy się jak uczeń wypuszczony ze szkolnej ławy na myśl o ulubionych zabawach i figlach. Niech pani mu się przyjrzy z boku, panno Nastieńko: zaraz pani zobaczy, że uczucie radości już podziałało szczęśliwie na jego słabe nerwy i chorobliwie drażliwą fantazję. Oto zamyślił się nad czymś. Sądzi pani, że nad obiadem? Albo nad wczorajszym wieczorem? Na co on tak patrzy? Czy na tego pana o solidnej powierzchowności, który tak malowniczo skłonił się pani przejeżdżającej obok niego w błyszczącej karecie, zaprzężonej w rącze konie? Nie, panno Nastieńko, cóż go teraz obchodzą wszystkie te drobiazgi! Teraz jest już bogaty swym własnym życiem; jakoś nagle wzbogacił się, i pożegnalny promień gasnącego słońca nie na próżno tak wesoło mu błysnął i wywołał z rozgrzanego serca całe roje wrażeń. Teraz ledwie dostrzega tę drogę, na której przedtem byle drobiazg mógł go zdumieć. Teraz bogini fantazji (jeśli pani czytała Żukowskiego, droga panno Nastieńko) już utkała swawolną ręką swoją złocistą kanwę i snuje przed nim wzory niezwykłego, cudownego życia — i, kto wie, może z porządnego, granitowego trotuaru, po którym idzie do domu, przeniosła go swawolną ręką do siódmego kryształowego nieba. Proszę teraz spróbować go zatrzymać, zapytać go nagle: gdzie się znajduje, jakimi szedł ulicami? — na pewno nic by sobie nie przypomniał: ani którędy szedł, ani gdzie się znajduje, i czerwieniąc się ze złości na pewno skłamałby, mówiąc coś dla zachowania pozorów przyzwoitości. Oto dlaczego tak drgnął, omal nie krzyknął i z przestrachem obejrzał się dokoła, gdy pewna czcigodna staruszka grzecznie zatrzymała go na środku trotuaru, pytając o drogę. (…)
Oto już zaczynają się pierwsze lekkie wybuchy, oto już i książka, wzięta bez celu i na chybił trafił, wypada z rąk mojego marzyciela, który nie doczytał nawet do trzeciej stronicy. Jego wyobraźnia znów jest nastrojona, podniecona i nagle znów nowy świat, nowe, czarujące życie zabłysnęło przed nim w swej świetnej perspektywie. Nowy sen — nowe szczęście! Nowa dawka subtelnej, rozkosznej trucizny! O, cóż go obchodzi nasze rzeczywiste życie! W jego oczarowanych oczach ja i pani, panno Nastieńko, żyjemy tak leniwie, powoli, opieszale; w jego oczach jesteśmy wszyscy tak niezadowoleni ze swego losu, tak zmęczeni życiem! Zresztą, niech pani spojrzy, na pierwszy rzut oka doprawdy wszystko między nami jest chłodne, ponure i jakby gniewne… Biedni! — myśli sobie mój marzyciel. I nic dziwnego, że tak myśli! Niech pani się przyjrzy tym czarodziejskim przywidzeniom, które tak czarująco, tak kapryśnie, tak bezbrzeżnie i szeroko snują się przed nim w owym czarodziejskim, uduchowionym obrazie, gdzie na pierwszym planie najważniejszą postacią jest naturalnie nasz marzyciel w swej własnej, cennej osobie. Niech pani popatrzy, jakie różnorodne przygody, jakie nieskończone roje wspaniałych marzeń. Może pani zapyta, o czym on marzy! Po cóż o to pytać! O wszystkim…
(…) niczego nie pragnie, dlatego że stoi ponad pragnieniami, dlatego że ma wszystko, dlatego że jest przesycony, dlatego że sam jest artystą swego życia i stwarza je sobie co godzina według własnej nowej fantazji. I przecież tak łatwo, tak naturalnie stwarza się ten bajeczny, fantastyczny świat! Jak gdyby rzeczywiście to nie było złudzenie! Doprawdy, czasami chce mi się wierzyć, że całe to życie nie jest ani wynikiem rozbudzonego uczucia, ani mirażem, ani złudzeniem wyobraźni, lecz że jest prawdziwe, rzeczywiste, że istnieje! Dlaczego, niech mi pani powie, panno Nastieńko, dlaczego w takich chwilach trudno oddychać? Dlaczego przez jakieś czary, z jakiegoś nieznanego powodu puls staje się przyśpieszony, łzy płyną z oczu marzyciela, jego blade, wilgotne policzki płoną rumieńcem, a nieodparta błogość przenika całą jego istotę? Dlaczego długie bezsenne noce mijają, jak jedna chwila, w nieskończonej radości i szczęściu, a gdy zorza zabłyśnie w oknach różowym promieniem i świt rozwidni posępny pokój niepewnym, fantastycznym światłem jak u nas w Petersburgu, nasz marzyciel, wyczerpany, znużony, pada na łóżko i zasypia z zamierającym z zachwytu, swym chorobliwie wstrząśniętym duchem i z tak dręcząco słodkim bólem w sercu?”.
Fiodor Dostojewski Białe noce (Ze wspomnień marzyciela), (1848), przekład W. Broniewski, Z. Podgórzec (1992)
„That is the hour when almost all business, work and duties are over, and every one is hurrying home to dinner, to lie down, to rest, and on the way all are cogitating on other more cheerful subjects relating to their evenings, their nights, and all the rest of their free time. At that hour our hero — for allow me, Nastenka, to tell my story in the third person, for one feels awfully ashamed to tell it in the first person — and so at that hour our hero, who had his work too, was pacing along after the others. But a strange feeling of pleasure set his pale, rather crumpled-looking face working. He looked not with indifference on the evening glow which was slowly fading on the cold Petersburg sky. When I say he looked, I am lying: he did not look at it, but saw it as it were without realizing, as though tired or preoccupied with some other more interesting subject, so that he could scarcely spare a glance for anything about him. He was pleased because till next day he was released from business irksome to him, and happy as a schoolboy let out from the class-room to his games and mischief. Take a look at him, Nastenka; you will see at once that joyful emotion has already had an effect on his weak nerves and morbidly excited fancy. You see he is thinking of something…. Of dinner, do you imagine? Of the evening? What is he looking at like that? Is it at that gentleman of dignified appearance who is bowing so picturesquely to the lady who rolls by in a carriage drawn by prancing horses? No, Nastenka; what are all those trivialities to him now! He is rich now with his own individual life; he has suddenly become rich, and it is not for nothing that the fading sunset sheds its farewell gleams so gaily before him, and calls forth a swarm of impressions from his warmed heart. Now he hardly notices the road, on which the tiniest details at other times would strike him. Now the Goddess of Fancy (if you have read Zhukovsky, dear Nastenka) has already with fantastic hand spun her golden warp and begun weaving upon it patterns of marvellous magic life — and who knows, maybe, her fantastic hand has borne him to the seventh crystal heaven far from the excellent granite pavement on which he was walking his way? Try stopping him now, ask him suddenly where he is standing now, through what streets he is going — he will, probably remember nothing, neither where he is going nor where he is standing now, and flushing with vexation he will certainly tell some lie to save appearances. That is why he starts, almost cries out, and looks round with horror when a respectable old lady stops him politely in the middle of the pavement and asks her way. (…)
Now it breaks out spasmodically; and the book, picked up aimlessly and at random, drops from my dreamer’s hand before he has reached the third page. His imagination is again stirred and at work, and again a new world, a new fascinating life opens vistas before him. A fresh dream — fresh happiness! A fresh rush of delicate, voluptuous poison! What is real life to him! To his corrupted eyes we live, you and I, Nastenka, so torpidly, slowly, insipidly; in his eyes we are all so dissatisfied with our fate, so exhausted by our life! And, truly, see how at first sight everything is cold, morose, as though ill-humoured among us… Poor things! thinks our dreamer. And it is no wonder that he thinks it! Look at these magic phantasms, which so enchantingly, so whimsically, so carelessly and freely group before him in such a magic, animated picture, in which the most prominent figure in the foreground is of course himself, our dreamer, in his precious person. See what varied adventures, what an endless swarm of ecstatic dreams. You ask, perhaps, what he is dreaming of. Why ask that? — why, of everything…
(…) he desires nothing, because he is superior to all desire, because he has everything, because he is satiated, because he is the artist of his own life, and creates it for himself every hour to suit his latest whim. And you know this fantastic world of fairyland is so easily, so naturally created! As though it were not a delusion! Indeed, he is ready to believe at some moments that all this life is not suggested by feeling, is not mirage, not a delusion of the imagination, but that it is concrete, real, substantial! Why is it, Nastenka, why is it at such moments one holds one’s breath? Why, by what sorcery, through what incomprehensible caprice, is the pulse quickened, does a tear start from the dreamer’s eye, while his pale moist cheeks glow, while his whole being is suffused with an inexpressible sense of consolation? Why is it that whole sleepless nights pass like a flash in inexhaustible gladness and happiness, and when the dawn gleams rosy at the window and daybreak floods the gloomy room with uncertain, fantastic light, as in Petersburg, our dreamer, worn out and exhausted, flings himself on his bed and drops asleep with thrills of delight in his morbidly overwrought spirit, and with a weary sweet ache in his heart?”.
Fyodor Dostoyevsky White Nights: A sentimental Story from the Diary of a Dreamer (1848), translated by C. Garnett (1918)