Michał Szlaga, „Stocznia #5 (biblioteka)”, 2008. Instytut Fotografii Fort, Not Fair – Targi Sztuki Współczesnej. Warszawa, 2020
Moje najnowsze znalezisko z bookcrossingu:
„Książka była gruba, czarna i pokryta kurzem. Spaczone deski jej oprawy skrzypiały; już wówczas, gdy powstała, źle ją traktowano. Oderwany grzbiet sterczał spomiędzy stronic jak gruba zakładka. Ciasno, raz przy razie, opasywała ją brudna biała taśma, którą ktoś zawiązał na schludną kokardkę. Tom, ekshumowany z Sejfu nr 5, gdzie zwykle tkwił pomiędzy Psotami Priapa i Miłością u Greków, bibliotekarz wręczył Rolandowi Mitchellowi, który czekał nań w Czytelni Głównej Biblioteki Londyńskiej. Była godzina dziesiąta pewnego wrześniowego dnia 1986 roku. (…)
Od razu zauważył, że książki od bardzo dawna nikt nie ruszał, być może nawet od chwili, gdy tutaj spoczęła. Bibliotekarz wyciągnął kraciastą chusteczkę i starł nią kurz, czarny, gruby, lgnący pył epoki wiktoriańskiej, złożony z cząsteczek dymu i mgły, które zgromadziły się na długo przed ustawą o zanieczyszczaniu powietrza. Roland rozwiązał taśmę. Książka otworzyła się sprężyście jak pudełko, wypluwając jedną po drugiej kartki wyblakłego papieru, błękitnego, kremowego i szarego, pokrytego rdzawymi literami, brązowymi drapnięciami stalówki. Wstrząsany dreszczem podniecenia Roland rozpoznał pismo; najwyraźniej były to notatki z Vico, poczynione na odwrotach rachunków i listów. Bibliotekarz mruknął, że nie wygląda na to, by ktoś ich wcześniej dotykał. Wystające z książki zapiski miały obwódki z sadzy, jak karty kondolencyjne, a krawędzie stronic i plam dokładnie do siebie pasowały. Roland zapytał, czy wolno mu będzie przeczytać notatki. Przedstawił się; pracował na pół etatu jako asystent profesora Blackaddera, od 1951 roku redaktora Dzieł zebranych Asha. Bibliotekarz na palcach oddalił się do telefonu; pod jego nieobecność martwe stronice nadal szeleściły i drżały, jakby ożywione swym wyswobodzeniem. Umieścił je tu Ash.
Bibliotekarz wrócił i powiedział tak, owszem, proszę bardzo, Roland musi tylko uważać, by nie zmienić kolejności luźno włożonych kartek, dopóki nie zostaną przeliczone i opisane. Główny bibliotekarz będzie bardzo rad usłyszeć o wszystkich odkryciach, których dokona doktor Mitchell. O wpół do jedenastej skończyli rozmawiać. Przez następne pół godziny Roland na chybił trafił przerzucał stronice Vico, trochę szukając Prozerpiny, trochę czytając notatki, co nie było łatwe, gdyż Ash zapisywał je w różnych językach swoim pismem adnotacyjnym, które przypominało maleńki druk i nie od razu dało się rozpoznać jako pochodzące spod tej samej ręki, co kreślone bardziej zamaszyście listy i poezje. (…)
Prozerpina mieściła się na stronach 288 i 289. Między stronami 300 i 301 leżały złożone dwa arkusze papieru listowego. Roland rozchylił je delikatnie. Były to dwa listy, napisane miękkim pismem Asha, oba z nagłówkiem w postaci jego adresu przy Great Russell Street, datowane 21 czerwca. Roku brakowało. Oba zaczynały się od słów Droga Pani i nie były podpisane. Jeden był znacznie krótszy:
Droga Pani.
Od czasu naszej niezwykłej rozmowy nie mogę myśleć o niczym innym. Nieczęsto zdarzało mi się jako poecie – zapewne ludzkim istotom w ogóle nieczęsto się zdarza – być odbiorcą tak lotnego współczucia, takiego dowcipu, połączonego z taką jasnością sądu. Piszę najsilniej przekonany o konieczności dalszej ciekawej rozmowy i pytam Panią bez wyrachowania – gdyż mam wrażenie, że Ciebie również uderzyła niezwykłość naszej czy mógłbym złożyć Pani wizytę, może któregoś dnia w przyszłym tygodniu? Czuję, wiem z całą pewnością, która nie może być skutkiem kaprysu ani błędnego rozumienia, że muszę znów z Panią mówić. Wiem, że bardzo rzadko bywasz w towarzystwie, tym większe więc miałem szczęście, iż drogi Crabb zdołał Cię zwabić na śniadanie. Pomyśleć tylko, że pośród całej tej paplaniny, sztubackiego humoru i wysilonych anegdot Crabba, łącznie z tymi o Popiersiu, mogliśmy sobie po prostu powiedzieć tak wiele rzeczy istotnych. Nie może być, abym tylko ja
Drugi list brzmiał:
Droga Pani.
Od czasu naszej miłej i nieoczekiwanej rozmowy nie jestem prawie w stanie myśleć o niczym innym. Czy znajdzie się sposobność, aby ją wznowić w okolicznościach bardziej prywatnych i pozwalających na większą swobodę? Wiem, że Pani bardzo rzadko bywa w towarzystwie, tym większe więc miałem szczęście, iż drogi Crabb zdołał Cię zwabić na śniadanie. Jak wiele zawdzięczam temu, iż tak się dobrze trzyma i w wieku lat 82 jest nadal zdolny o tak wczesnej porze ochoczo podejmować poetów, studentów, profesorów matematyki i politycznych myślicieli oraz opowiadać anegdotę o Popiersiu ze swą zwykłą werwą, nie opóźniając przy tym nadmiernie pojawienia się grzanek z masłem.
Czy tak jak ja, nie sądzi Pani, że to dziwne, żeśmy tak od razu i tak dobrze się porozumieli? Albowiem porozumieliśmy się nadzwyczaj dobrze, nieprawdaż? A może to tylko wytwór nadmiernie pobudzonego umysłu poety w średnim wieku, nieco już pogardzanego, który nagle odkrywa, że jego pomijane, zawiłe, przebiegle ukazywane znaczenia – które uważał za nie-znaczenia, gdyż zdawało się, że nikt ich nie pojmuje – znalazły jednak jednego trzeźwego i rozbawionego czytelnika? To, co mówiłaś o monologu Alexandra Selkirka, sens, jaki wywiodłaś z bezładnej mowy mojego Johna Bunyana, Twoje zrozumienie namiętności Inez de Castro… upiornie resurrecta… Ale dość tych samolubnych ględzeń, moich oraz moich personae, które nie są, jak słusznie zwróciłaś uwagę, moimi maskami. Nie chciałbym, abyś sądziła, iż nie doceniam wyższości Twego subtelnego ucha i subtelniejszego jeszcze smaku. Przekonany jestem, że musisz podjąć ów wielki Temat Wróżki
– Ty uczynisz zeń coś niezwykłego i bardzo oryginalnego. À propos tego właśnie, ciekaw jestem, czy myślałaś o spisanych przez Vico dziejach ras prymitywnych, o jego idei, jakoby starożytni bogowie, a później herosi, jako postaci powstające w zbiorowym umyśle, uosabiali ludzkie losy i aspiracje? Tak można by rozumieć legendę Twojej Wróżki, korzeniami tkwiącą w prawdziwych zamkach i autentycznej reformie agrarnej, co dla współczesnego umysłu stanowi najdziwaczniejszy aspekt jej historii. Ale znów się rozwodzę; niewątpliwie ustaliła już Pani najlepszy sposób przedstawienia tematu, Ty, która jesteś tak mądra i uczona w swym odosobnieniu.
Nie mogę nie odczuwać – choć może to złudzenie, wywołane rozkosznym opium zrozumienia – że Pani podziela w jakiś sposób moją skwapliwą wiarę, iż dalsza rozmowa przyniesie korzyść nam obojgu, że musimy się spotkać. Nie mogę nie sądzę, bym mógł się mylić, mniemając, że nasza rozmowa była ważna ciekawa również dla Ciebie, bez względu na to, jak wysoko cenisz swą samotność.
Wiem, że przyszła Pani na to małe domowe przyjęcie po to tylko, aby uczcić drogiego Crabba, który oddał wielkie usługi Twemu znakomitemu Ojcu i docenił jego pracę wówczas, gdy znaczyło to dlań bardzo wiele. A jednak zjawiłaś się, zatem mogę mieć nadzieję, że zdołam Cię nakłonić, byś w swoje ciche dni wprowadziła pewną odmianę.
Jestem pewien, że rozumiesz
Na początku Roland był rękopisem głęboko wstrząśnięty; potem, już w swej skórze badacza, poczuł dreszcz podniecenia. Jego umysł automatycznie zajął się datami, próbując umiejscowić ten płonny dialog z nieznaną kobietą. Na listach nie było roku, lecz niewątpliwie musiały powstać już po wydaniu poematów dramatycznych Asha Bogowie, ludzie i herosi, które ukazały się w 1856 roku i wbrew oczekiwaniom poety nie spotkały się z przychylnością recenzentów, którzy uznali jego wiersze za mętne, gusta – za perwersyjne, postaci zaś – za przesadzone i nieprawdopodobne. (…)
Czy korespondencja miała dalszy ciąg? Jeżeli tak, to gdzie się podziała, jakież to klejnoty informacji na temat pomijanych, zawiłych, przebiegle ukazywanych znaczeń Asha mogła jeszcze ujawnić? Czyżby Nauka musiała zrewidować niektóre pewniki? Jednocześnie, czy korespondencja ta naprawdę się rozpoczęła? Czy też Ash w końcu utknął na mieliźnie, niezdolny wyrazić swój pośpiech i gotowość? To ten pośpiech zwłaszcza poruszył i wstrząsnął Rolandem. Uważał, że zna Asha wcale nieźle, tak dobrze, jak można poznać człowieka, który zdawał się żyć głównie umysłem, który przez czterdzieści lat wiódł cichą i przykładną egzystencję małżeńską i który, w rzeczy samej, prowadził korespondencję obfitą, ale także powściągliwą, uprzejmą i niezbyt ożywioną.
Jeszcze raz przeczytał listy. Czy ostateczna wersja została wysłana? A może impulsywny gest zamarł bezpłodnie lub spotkał się z odprawą?
Roland również poczuł impuls, dziwny i trochę dlań nietypowy. Włożenie tych żywych słów między strony 300 i 301 i zwrócenie ich do Sejfu nr 5 nagle stało się niemożliwe. Rozejrzał się; nikt nie patrzył. Wsunął listy między kartki swojego oksfordzkiego wydania Dzieł wybranych Asha, bez którego nigdzie się nie ruszał, a następnie powrócił do notatek z Vico, metodycznie przenosząc na fiszki wszystkie interesujące fragmenty, dopóki na schodach nie rozległ się głośny dzwonek, oznajmiający koniec czasu nauki. Całkiem zapomniał o lunchu. (…)
Nie wyobrażał sobie pióra Randolpha Henry’ego Asha, biegnącego wartko po papierze, ale nawiedziła go przelotna wizja czubków owych dawno umarłych palców składających na poły zapisane arkusze, aby ukryć je w książce, zamiast je wyrzucić. Kim była? Musiał się dowiedzieć.”
A.S. Byatt Opętanie (1990), przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska (1998)