Péter Gémes „Photographic Etudes 09”, 40×30 cm, 1982-1991. Kolekcja Instytutu Sztuki Współczesnej w Dunaújváros (ICA-D). aqb Project Space, Budapeszt 2018
„Droga moja,
przypuszczam, że wyspa ma pięćdziesiąt kilometrów obwodu, nie więcej. Można objechać ją wzdłuż wybrzeża, wąską drogą, która prowadzi wysoko nad morzem albo mija nagie płaskie brzegi, kończące się małymi, żwirowymi plażami, gdzie na skraju rosną wysuszone solą tamaryszki, czasami nawet się tam zatrzymuję. Z jednej z tych plaż mówię do ciebie, szeptem, bo południowa pora, morze i to białe światło sprawiły, że masz zamknięte oczy, leżysz obok mnie, widzę, jak twoja pierś unosi się w rytm oddechu, niczym u kogoś, kto śpi, i nie zamierzam cię budzić. Jakże to miejsce spodobałoby się niektórym znanym nam poetom, ponieważ wydaje się takie surowe, pozbawione wszelkich ozdób, nie ma tu nic prócz kamieni, nieporośniętych pagórków, krzaków tarniny i kóz. Przyszło mi wręcz do głowy, że wyspa w ogóle nie istnieje, że trafiłem na nią jedynie dlatego, że ją sobie wyobraziłem. To nie jest miejsce, to jest dziura: mam na myśli – w sieci. (…)
Zobaczyłem płynący w oddali statek i pomyślałem o słowie, które dla ciebie piszę: statek. Zobaczyłem statek wyładowany czym?… Zgadnij. Wszedłem do morza bardzo powoli, odczuwając głębokie zespolenie z przyrodą, jak przystało na takie miejsce. (…) Kupiłem ci bilet otwarty, jak mówią w biurach podróży. Kosztuje dwa razy tyle, lecz pozwala ci wrócić, kiedy masz ochotę: nie chodzi mi o astmatyczny stateczek pływający codziennie między wyspą a tak zwaną cywilizacją, ale przede wszystkim o lotnisko na sąsiedniej wyspie, gdzie jest pas startowy. Nie żebym chciał wyrzucać pieniądze, wiesz, jaki jestem oszczędny, ani udowodnić ci własną szczodrość, bo może wcale nie jestem szczodry. Zdaję sobie po prostu sprawę, że masz obowiązki: wszystkie te sprawy do załatwienia, tu i ówdzie, tam i z powrotem. Jednym słowem: życie. Wczoraj wieczorem powiedziałaś mi, że musisz wyjechać, naprawdę musisz. Cóż, masz, wyjeżdżaj, bilet otwarty właśnie do tego służy. No problem, jak się dziś mówi. Zresztą to dobry moment, ponieważ morze jest wzburzone i wynosi daleko od brzegu.
Wziąłem twój bilet, wszedłem do morza (tym razem w spodniach, aby odpowiednio się prezentować w chwili pożegnania) i położyłem go na powierzchni wody. Fala porwała go, zniknął mi z oczu. O Boże, pomyślałem przez chwilę, serce zaczęło mi bić jak przy rozstaniu (rozstanie powoduje zawsze pewną nerwowość, a ty wiesz, że denerwuję się bardziej niż trzeba), wyląduje na skałach. Ale nie. Obrał właściwy kierunek, unosił się dzielnie na wodzie, którą prąd wypycha z zatoki, przez moment nie było go widać”.
Antonio Tabucci Bilet na morskich falach, w: Robi się coraz później. Powieść w formie listów, tłum. Joanna Ugniewska (2002)
Koop Beyond The Sun (Koop Islands, 2006)
„My Dear,
I don’t think the diameter of this island amounts to any more than thirty miles, at most. A narrow coast road runs all the way around it, often with sheer drops over the sea. But mostly it runs level along a barren coastline that slopes down to solitary little shingly beaches bordered with tamarisks parched by the salt, and occasionally I stop at some of these beaches. And is from one of these taht I am talking to you, in a low voice, because the afternoon and the sea and this white light have made you close your eyelids, as you lie stretched out here beside me. I see your breast rising to the measured rhythm of the breathing of someone sleeping, and I don’t want to wake you. Certain poets we know would really like this place, because it is so rugged and essential, with its rocks, barren hillocks, thorn-bushes, and goats. I have even come to think that this island doesn’t exist, and I found it only because I imagined it. It’s not a place, it’s a hole: a hole in the net, I mean. (…)
I saw a vessel pass by in the distance and I thought of the word I am writing to you: vessel. I saw a vessel pass by laden with…? Guess. I entered the sea very slowly, witha feeling of panic, as befits this place. (…) I got you an open ticket, as the travel agencies put it in their technical jargon. Twice as expensive, I know, but they allow you to go back on any day you choose: and I’m not talking about the asthmatic little boat that shuttles every day from here to so-called civilization, but about the airplane on the nearest island, where there is a landing strip. And it’s not a matter of throwing away money, you know that I’m careful with expenses, nor is it about showing you how generous I am, because maybe I’m not generous at all. It’s because I understand that you have commitments: the things that one has to do, here and there, to and fro. In short: life. Yesterday you told me that you had to go back today, you really had to. Well, look, go back, that’s what an open ticket is for. No problemo, as they say nowadays. Besides, It’s a good moment, because the tide is ebbing and it carries things out to sea. I took your ticket, I went into the sea (this time with my pants on, to maintain the decorum due to a farewell) and I laid it on the surface of the water. A wave evnveoped it, and it vanished from sight. Oh God, I thought for a moment with the trepidation that comes at departures (departures always cause a bit of anxiety, and you know that I am excessively prone to this), it’ll end up on the rocks. But no. It surfaced and took the right direction, floating bravely on the current that refreshes the little bay, until it vanished from sight”.
Antonio Tabucci A Ticket in the Middle of the Sea (fragm.), in: It’s Getting Later All the Time: A Novel in the Form of Letters, translated by Alastair McEwen (2006)