Beata Śliwińska (Barrakuz), kolaż cyfrowy. “International Collage Art Exhibition”, Galeria Retroavangarda. Warszawa 2020
„Z pewnością każdy z nas zadawał sobie pytania, dlaczego znaki zodiaku to w większości zwierzęta; i czemu akurat takie; i czemu wśród nich jest Waga, a zwłaszcza dwoje ludzi; a wreszcie, dlaczego tych dwoje to właśnie Wodnik i Panna, a nie po prostu mężczyzna i nie po prostu kobieta.
Otóż pradawne podania, które stanowią źródło tej misternej konstrukcji, opowiadają historię Kosmicznego Podziału.
Na początku był Monos, homogeniczny byt, zamknięty i nieskończony niczym powierzchnia kuli. Ta zasada istnienia była jednak wadliwa: Monos w swej monomanii zapadał się w głąb siebie i szukał samozagłady. Wreszcie, po osiągnięciu krytycznego momentu – jakby w ostatnim odruchu ginącej woli istnienia – wydobył z siebie głos. Powiedział ‘ja’: ‘ja jestem’, a przez to się usłyszał, a skoro się usłyszał, przestał być monolitem: stał się Głosem i Słuchem. Podzielił się, rozdwoił. Słowem, poprzez akt mowy przemienił się w Heterosa.
Ta nowa zasada istnienia do dzisiejszego dnia stanowi fundament świata.
Zodiak w przemyślny sposób wyraża ów dualizm. Wszystko co jest, jest podwójne, ma ‘tezę’ i ‘antytezę’, które jak w wiecznym konflikcie wprawiają świat w wahanie. Cecha ta jest właściwa wszelkim formom istnienia. Stąd właśnie naprzód dwie Ryby, a dalej – bliźniacza para. Rys dwoistości widzimy niemal u wszystkich zwierząt: Baran, Byk, Koziorożec mają podwójne rogi; Skorpion zaś oraz Rak – podwójne przednie szczypce.
Najdoskonalszą formą, jaką dwoisty byt zdołał przybrać w naturze, jest para dwojga ludzi: właśnie Panna i Wodnik. Każde z nich, w oderwaniu, jest istotą niepełną, dopiero razem, w złączeniu, tworzą całość i jedność. (…) stanowią parę miłości: to ‘plus’ i ‘minus’ kosmosu, to jego dwa bieguny przyciągające się wzajem, tworzące między sobą magnetyczne napięcie.
Echo tej pięknej idei pobrzmiewa w poemacie boskiego Florentczyka – jeszcze w XIV wieku! Przypomnijmy w tym miejscu ostatni wiersz tego dzieła. Oto jak Dante kończy swoją Boską Komedię: M i ł o ś ć, która porusza Słońce i inne gwiazdy.
Ale to jeszcze nie wszystko, co mówią prastare mity o Wodniku i Pannie. Okazuje się oto, że owa królewska para, która ciążąc ku sobie porusza cały świat, mieni się znaczeniami. Z jednej strony, z wyglądu, jest to młoda dziewczyna i dojrzały mężczyzna. Z drugiej, ze względu na to, co postaci te robią, każda z nich wyobraża przeciwne sobie żywioły.
Wodnik tkwi na pustkowiu i poi spragnione ryby. Uważnie przelewa wodę z wiecznie pełnego dzbana. Panna zaś siedzi lub klęczy i z gęsim piórem w ręce patrzy w zadumie w dal.
Co znaczą te czynności, te przedmioty, te pozy?
Naprzód zwróćmy uwagę na podstawową różnicę: otóż o ile Wodnik wyraźnie jest czymś zajęty (wylewa z naczynia wodę), o tyle Panna – praktycznie – raczej nie robi nic. Marzy… patrzy… chce pisać? – nie jest to jednak praca.
Następnie przypomnijmy, czego symbolem jest woda. Woda w różnych kulturach jest nieodmiennie symbolem źródła lub prapoczątku. Jest to materia prima. Na przykład, w tradycji indyjskiej, w wodzie tkwi Jajo Kosmiczne, a w hebrajskim Genezis, u zarania wszystkiego, właśnie ponad wodami unosi się Boży Duch. Dlatego też woda jest zawsze łączona z pierwiastkiem żeńskim, z płodnością, z ciemną głębią, z życiodajną potęgą.
I rzeczywiście, czyż życie nie zalęgło się w wodzie? Czyż nie wypełzło na ląd z ciemnego łona mórz? A zatem gwiezdny Wodnik, choć ma postać mężczyzny, reprezentuje w istocie to, co w naturze kobiece. Poi, aby ożywić. Czuwa nad dziełem życia. A przy tym – pluskiem wody – przyzywa, wabi i kusi.
Teraz kolej na Pannę. Jak już zwróciłem uwagę, nie robi ona nic – tyle że trzyma w ręce pokaźne gęsie pióro i patrzy w zadumie w dal. Gęsie pióro to symbol sztuki pięknego pisania. Ta dziedzina z kolei to rzecz pierwotnie męska. ‘Poezja’, wyraz ‘poezja’ pochodzi z greckiego poiein, co znaczy ‘tworzyć, działać’. Tworzenie – zwłaszcza z niczego! – jest atrybutem boskim, a bóg jako siła sprawcza ma zawsze charakter męski. (Kobieta nie tworzy z niczego, kobieta przetwarza, co jest.) Poeta jest więc z natury mężczyzną, duchem męskim, nawet jeśli fizycznie należy do płci pięknej. Weźmy choćby Safonę. Wiadomo, jak to z nią było. A zatem gwiezdna Panna, choć ma postać niewieścią, reprezentuje w istocie to, co w naturze męskie.
Przemawia za tym również jej stan wyrażony w nazwie. Dziewictwo, czystość, niewinność… Cechy te tylko z pozoru są właściwe kobiecie. W sferze idei dziewictwo jest atrybutem męskości. Kobiecość z istoty rzeczy nigdy nie jest dziewicza – jest zawsze wtajemniczona. Inicjacja to akt, który ma zawsze za sobą. Natomiast pierwiastek męski, wydziedziczony z krwi – periodu, defloracji, wydawania na świat – nie tylko że jest dziewiczy, po prostu nie może nie być. Męskość z natury rzeczy jest wiecznie niedoświadczona i zawsze przed inicjacją. Że dziewiczość się wiąże nierozerwalnie z męskością – to widać gołym okiem. Znajduje to swój wyraz nawet w niektórych językach wyrastających z łaciny, a zwłaszcza we francuskim: virginité, virginal pochodzi od słowa vir, co znaczy ‘mąż’, ‘mężczyzna’. Czy trzeba więcej dowodów?
A zatem Panna i Wodnik – królewska para miłości – to tylko z pozoru dziewczyna i starszy od niej mężczyzna. W istocie jest to młodzieniec i dojrzała kobieta. On, zapatrzony w dal, niedoświadczony, niewinny, marzy, układa wiersze. Ona natomiast, wiedząca, świadoma tego co ważne, przyzywa go pluskiem wody. ‘Chodź, tu jest źródło’, powiada nie wymawiając słów, ‘przyjdź do mnie, to cię napoję, ugaszę twoje pragnienie’.
Zejdźmy teraz z tych wyżyn – z firmamentu na ziemię. Odkąd poznałem ten mit i głębokie znaczenia kryjące się w znakach zodiaku, zacząłem badać i sprawdzać, czy to się potwierdza w życiu, czy ludzi spod znaku Panny rzeczywiście coś łączy z ludźmi spod znaku Wodnika. Zacząłem, rzecz jasna, od siebie. Czy istnieje ktoś taki, o kim mógłbym powiedzieć, iż w czarodziejski sposób wabi mnie, oszałamia, uwodzi jak Król Elfów? Owszem, jest taki człowiek: największy geniusz wszechczasów, cudowne dziecko – Mozart. Jego muzyka wprawia mnie w stan niebiańskiego zachwytu. Mogę jej słuchać bez końca, chłonąć do zatracenia. To miłość mojego życia.
A spod jakiego znaku jest ów arcy-czarodziej? Którego dnia i miesiąca zjawił się on na świecie? Datę jego narodzin mam wyrytą w pamięci niczym święte litery. Wbiła mi ją do głowy nauczycielka muzyki bodaj na pierwszej lekcji: dwudziesty siódmy stycznia.
Oto mój ołtarz i kult, talizman i przeznaczenie. Słońce jest tego dnia w pierwszej dekadzie Wodnika. Ba, żeby mój przypadek był wyjątkowy, jedyny… Rzecz w tym, że jest typowy, powiedziałbym – wręcz klasyczny. Weźmy przykład wzorcowy – Goethego – największą z Panien (przypomnę: dzień urodzenia – dwudziesty ósmy sierpnia).
Jak wszyscy dobrze wiemy, Goethe miał życie bogate. Znał setki, tysiące ludzi, spośród których z wieloma łączyły go związki szczególne. Otóż na czele tej listy plasują się trzy nazwiska: Mozarta, Mendelssohna i Franciszka Schuberta.
Goethe spotkał Mozarta zaledwie jeden raz w życiu. Miał wtedy czternaście lat, Mozart zaś liczył siedem. Było to na występie we Frankfurcie nad Menem. Genialny siedmiolatek grał najtrudniejsze utwory na fortepianie i skrzypcach, po czym, nie patrząc, określał dźwięki zegarów i dzwonów. Na Goethem postać Mozarta zrobiła tak wielkie wrażenie, że nie mógł o nim zapomnieć do końca swoich dni. Nawet na łożu śmierci podobno mówił coś o nim. ‘Widzę go, widzę wyraźnie…’ – miał szeptać zwiędłymi wargami. ‘Mały mężczyzno ze szpadą… nie odchodź!… Więcej światła!’ Wcześniej zaś, w sile wieku, stale i z uwielbieniem słuchał jego muzyki. Gdy został dyrektorem słynnego teatru w Weimarze, zaczęto tam wystawiać głównie opery Mozarta. Uwiedziony urodą Czarodziejskiego fletu, pracował przez wiele lat nad jego drugą częścią. Nie mógł też odżałować, że Mozart nie skomponował muzyki do jego Fausta. ‘Tylko on mógł to zrobić’ – miał powiedzieć na starość. ‘Mógł i powinien był! Muzyka do tego dzieła winna być w charakterze jego Don Giovanniego ’.
Przejdźmy do drugiej historii: Goethe i Mendelssohn.
Mendelssohn w życiu Goethego zjawił się dosyć późno, gdy boski Olimpijczyk miał siedemdziesiąt dwa lata. Muzyk zaś – jedenaście, niewiele więcej niż Mozart. I oto co się dzieje. Mały, zuchwały kobold dosłownie w ciągu godziny podbija serce Jowisza. Goethe po prostu szaleje, chłonie go wzrokiem i słuchem, rozpływa się w zachwycie.
Lecz na czym właściwie polega rola młodego Felixa? Cóż on w istocie robi, występując przed Mistrzem? Ależ tak! On go uczy! Otwiera mu oczy i uszy: gra Beethovena i Bacha, których ten nigdy nie słyszał. Wprowadza go w różne techniki, wtajemnicza w harmonię. Słowem, udziela lekcji, uświadamia, oświeca.
Dziecko naucza Starca! Zdumiewające! Niezwykłe! Niezwykłe? Tylko w przypadku, gdyby nie było Wodnikiem. Tymczasem cudowny Félix – tak samo jak boski Mozart – to Wodnik (trzeci lutego), a więc pierwiastek żeński – starszy z natury rzeczy.
I wreszcie ostatni związek: Goethe – Franciszek Schubert. Relacja nieco inna, niemniej równie znacząca.
Tym razem inicjatywa należy do poety, tym razem druga strona ulega fascynacji. Spiżowe strofy Goethego olśniewają muzyka. Czyta je, recytuje, nie może wyjść z podziwu. Jeden zaś fragment z Fausta tak go chwyta za serce, że łzy mu płyną z oczu… Ależ tak, oczywiście, monolog Małgorzaty – w jej izdebce, przy krosnach. Pamiętne początkowe cztery krótkie linijki pulsują mu w głowie, łomoczą, nie pozwalają zasnąć:
Co dzieje się ze mną?
Tak serce mi wali!
Ni chwili spokoju
nic mogę już znaleźć!
I Schubert pojmuje w końcu, że nie uwolni się od nich, że nie zazna spokoju, dopóki nie skomponuje do tych słów muzyki. W ten właśnie sposób powstaje jedna z najsłynniejszych jego pieśni – Dziewczyna przy kołowrotku – a zarazem otwarty zostaje nowy rozdział… co tam, rozdział! – cała nowa epoka w historii artystycznej pieśni. Olśniewająca Gretchen pociąga za sobą wprost lawinę arcydzieł – łącznie bodaj sześćdziesiąt utworów stworzonych do słów Goethego.
Czy trzeba mi jeszcze dodawać, kiedy się Schubert urodził? Mógłżeby ten miłośnik natchnionej poezji Panny nie być spod znaku Wodnika? Retoryczne pytanie. Dzień jego przyjścia na świat: trzydziesty pierwszy stycznia.
Ostatni z podanych przykładów jest bodaj najwymowniejszy. To rodzaj archetypu.
Goethe, największa z Panien, pisze niezwykły tekst: pieśń zakochanej dziewicy. W tej pieśni oddaje głos swojej najgłębszej istocie: temu, kim jest z mocy gwiazd. ‘Małgorzata to ja’ – mógłby spokojnie powiedzieć (ubiegając Flauberta, który w wiele lat później wyraził się w ten sposób o swojej Madame Bovary).
No, bo i w samej rzeczy! Kto przeżywa tak miłość? Kto odchodzi od zmysłów, szaleje, chciałby umrzeć, gdy pała afektem ku komuś? Dziewczyna? Wolne żarty! Dziewczyna jest w miłości spokojna, opanowana. Bo miłość to jej królestwo i naturalny stan. Kobieta, kiedy kocha, wie dobrze, czego chce i śmiało ku temu zmierza. Chce począć i urodzić. Chce życia, a nie śmierci.
Natomiast żywioł męski, zraniony strzałą Amora, tak właśnie reaguje jak Małgorzata Goethego. Posłuchajmy tej skargi:
I gubię się ciągle
w tysiącach domysłów
– Ach, rozum już tracę!
Odchodzę od zmysłów!
Wciąż w oknie wystaję,
by patrzyć w dal za nim,
i z domu wybiegam
na jego spotkanie…
Ach, rzucić się wreszcie w ramiona miłego, pochwycić go w uścisk i przywrzeć do niego!
I tak go całować, aż tchu już nie stanie, aż śmiercią zakończy się to całowanie.
I cóż na ten krzyk zranionej, zdesperowanej Panny robi wzruszony Wodnik? Co czyni dojrzała kobieta (w osobie Franciszka Schuberta), gdy słyszy lament młodzieńca (wiecznie młodego Goethego)? Otóż idzie ku niemu, wyciąga ku niemu rękę. Połyka ambicję i dumę, nie lęka się upokorzeń i przemawia do niego. Udziela mu swego głosu: komponuje muzykę. Przemienia słowo w śpiew. Sprawia, że dziki krzyk staje się słodką pieśnią.
Pieśń – oto pojednanie, pogodzenie sprzeczności, ostateczna synteza, harmonia ciała i ducha. W pieśni Wodnika i Panny spełnia się Gwiezdna Wiktoria.
Marzę o tej wiktorii, która mnie czeka z Wodnikiem!”
Było już dobrze po północy, gdy odłożyłem pióro. Wypracowanie zajmowało blisko dwadzieścia stron. Zamknąłem zeszyt i, dziwnie odurzony, położyłem się spać.
Antoni Libera Madame (1998)