Hieronim Bosch (naśladowca) „Ogród rozkoszy ziemskich” (“The Garden of Earthly Delights”), olej na desce, 1550-1560. Wystawa “Between Paradise and Hell: The Enigmatic World of Hieronymus Bosch” Muzeum Sztuk Pięknych (Szépművészeti Múzeum). Budapeszt 2022
„Kiedy wyraził to wszystko, co miał do powiedzenie o swoim życiu, pozwolił muzyce dobrzmieć do końca w łagodnie dźwięczących septymach. I teraz chciał zabrać się do fugi, do apoteozy nieba, do marzenia o lepszym, kochającym świecie.
Wprowadził ludzi w stan hipnozy. Siedzieli w ławkach bez ruchu, a ich powieki były otwarte. Spowolniały ich oddechy, a częstotliwość uderzeń ich serc była częstotliwością uderzeń jego serca. (…) Jest wszakże w języku muzyki pewien fenomen, dotychczas wciąż jeszcze nie zbadany. W niewyczerpanej kombinacji akordów pojawiają się mianowicie konstelacje, których rozbrzmiewanie wyzwala w słuchaczu coś, co w gruncie rzeczy nie ma już nic wspólnego z muzyką. Niektóre z owych połączeń i sekwencji akordowych Elias zdążył już odkryć za swoich młodych lat i często wypróbowywał ich działanie na sobie samym i na innych. (…) Gdy sam muzykował, potrafił wstrząsnąć człowiekiem aż po najgłębsze pokłady jego duszy. Potrzebował jedynie owe znalezione przez siebie harmonie usytuować w większych muzyczno-organicznych związkach, by słuchacz już nie mógł się wymknąć spod jego wpływu. Wbrew własnej woli płynęły mu potem łzy z oczu. Wbrew własnej woli znosił grozę śmierci, radości dziecka, a niekiedy nawet odczucia erotyczne. To, że coś takiego dokonało się w muzyce, było zasługą Johannesa Eliasa Aldera. Wprawdzie jego muzyka pochodziła ze skarbca klasycznej harmonii, wszelako on sam nigdy nie słyszał nic innego niż owe chorały wybijane grubymi paluchami stryja. Lecz z biegiem czasu, a także w skutek postępującego rozstroju jego duszy, dotarł do tak potężnego języka dźwięków, jak żaden mistrz przed nim czy po nim. I, zaiste, jest to w najwyższym stopniu godna ubolewania fatalność w dziejach muzyki Zachodu, iż ten człowiek nigdy nie zapisał swoich kompozycji.”
„To, co z techniki podsłuchał u swoich poprzedników, teraz z łatwością włączał do własnej kompozycji. Nauczył się, że temat wyłania się w sposób cykliczny i to w wyraźnie określonym stosunku liczby dźwięków do poprzedniego wejścia. Ministranckiej powadze swoich poprzedników przeciwstawił swawolne dzieło figuralne. Chciał namalować apoteozę nieba i anioła-przewodnika, który ustawicznie prowadzi coraz wyżej do stanu rajskich rozkoszy, gdzie ziemskie światło słabnie, a blask i doskonałość stają się coraz rozleglejsze i jaśniejsze. Fuga Eliasa Aldera była podobna do ogromnej masy przetaczających się wód, która bezustannie się powiększała i dopełniała, by ostatecznie zwieńczyć się w wieczności morza.”
„Ludzie otrząsnęli się z niemocy, zaczęli wyć, wiwatować i klaskać. Wstawali rzędami, obracali głowy ku emporze i wykrzykiwali swoją radość w górę, w kierunku niewidocznego czarodzieja. Rzucano w powietrze kapelusze, kosze, szale, a my sądzimy, iż widziano nawet jak w górę poleciała jakaś wiązka pieluch. (…) Zszedł z empory ku tłumowi, a tłum ustawił się dlań w książęcy szpaler. Jedna z dam znaczącego stanu wcisnęła mu w rozcięcie przepoconej koszuli pełną garść poziomek, do kieszeni surduta wrzucano brzęczące monety, wtykano banknoty. Gdy, podobnie jak poprzednicy, skłonił się grzecznie przed gremium czterech bladych jak kreda profesorów, tumult powoli zaczął wygasać. Generalny wikariusz chciał ponownie postawić księgę chorałów na grzbiecie, i przygotować ceremonię dla ostatniego elewa, gdy wszyscy słuchacze zawołali zgodnie jak jeden mąż:
– Ten jest już zwycięzcą!!! Lira dla Aldera!!!”
Robert Schneider Brat snu, tłum. Feliks Netz, Gizela Kurpanik-Malinowska (1996)